reklama
reklama
SAT Kurier logowanie X
  • Zaloguj
ODBLOKUJ-REKLAMY.jpg

TVN: Natalia Klimas o roli w serialu „Sama słodycz”

dodano: 2014-06-01 18:24 | aktualizacja: 2014-06-01 20:46
autor: Łukasz Knapik | źródło: TVN

tvn Natalia Klimas, znana z serialu „Sama słodycz” (emisja w TVN, TVN HD i ITVN), przez osiem lat była rozdarta pomiędzy tęsknotą za domem a amerykańskim snem. W USA uczyła się w dwóch prestiżowych szkołach aktorskich, grała w serialach i filmach. Po latach postanowiła wrócić do Polski, by cieszyć się wymarzonym zawodem w kraju. Dlaczego podjęła taką decyzję i jak wspomina swój pobyt w Ameryce? W rozmowie z TVN aktorka zdradza, dlaczego uwielbia swoją pracę, przejażdżki na rowerze i bycie z powrotem w domu.



Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Czy pamiętasz, kiedy postanowiłaś, że jakąś część życia spędzisz w Nowym Jorku?

Nowy Jork zafascynował mnie podczas pierwszych wakacji w USA. Miałam wtedy piętnaście lat. Podobało mi się tam wszystko - atmosfera, jaką tworzą ludzie, żółte taksówki, niesamowita architektura i uporządkowane, ponumerowane ulice. Natychmiast poczułam, że chcę być częścią tego miasta.

Cztery lata po pierwszej wizycie w USA postanowiłaś wyjechać za ocean na dłużej, na studia aktorskie. Czy to prawda, że do Nowego Jorku wyleciałaś 11 września 2001 roku i twój samolot zawrócono do kraju?

Tak. Do dzisiaj budzą się we mnie ogromne emocje, jak o tym myślę. 11 września pożegnałam się na lotnisku z rodzicami i przyjaciółkami. Pamiętam, jak im machałam, myślałam, że nie zobaczę ich przez kolejne miesiące. Kilka godzin później byłam z powrotem w Warszawie. Wyleciałam do USA dopiero po tygodniu - pierwszym samolotem, jaki wystartował na tej trasie.

Nie pomyślałaś, że to był znak, by jednak wybrać szkołę aktorską w Polsce?

Czy był to jakiś znak? Nie sądzę. Wiem, że dobrze zrobiłam, decydując się na wyjazd. Gdybym została tutaj i zdawała do szkoły teatralnej w Polsce, wiecznie marzyłabym o karierze w Stanach, Nowym Jorku i zasmakowaniu tego „światowego” życia. Mam to już za sobą i wiem, gdzie chcę być. Jestem szczęśliwa, że mieszkam w Polsce.

Będąc w Warszawie, masz sporo pracy i obowiązków. Zdarza ci się tęsknić za nowojorskimi miejscami, w których mogłaś się relaksować i przy okazji zasmakować tego „wielkiego świata”?

Bardzo miło wspominam Central Park, East Village i Washington Square Park. Czasem tęsknię za energią Nowego Jorku, za przyjaciółmi, za Dani, moją nauczycielką aktorstwa. Przede wszystkim jednak brakuje mi jeżdżenia rowerem po Downtown.

Przemieszczałaś się rowerem po centrum jednego z najbardziej tłocznych miast?!

Codziennie jeździłam po Midtown, po 9th Avenue, gdzie jest potworny ruch i poruszanie się tam rowerem nie jest do końca bezpieczne. Wtedy nie za bardzo się tym przejmowałam i nie wkładałam nawet kasku. Dwa kółka dawały mi poczucie wolności, niezależności i szczęścia. Niedawno chciałam wsiąść na rower, żeby przejechać się po warszawskim Śródmieściu, ale pomyślałam, że... chyba się nie odważę (śmiech). Przestrzegam też mamę przed takimi pomysłami - mówi, że mnie nie poznaje, kiedy jestem aż tak ostrożna. Role się odwróciły. Gdy byłam w Stanach, to ona mówiła, żebym na siebie uważała.

Już pierwsze dni z dala od domu były zwariowane?

Pierwszego dnia pojechałam na Union Square, a przez kolejne cztery non stop zwiedzałam jak typowy turysta: z plecakiem i w sandałkach. Nigdy nie zapomnę tego ogromnego szczęścia, jakie mi towarzyszyło w pierwszych dniach odkrywania Nowego Jorku.

Zachwycałaś się nowym miejscem i jako pozostawiona sama sobie dziewiętnastolatka na nic nie narzekałaś?

Coś ty! Chwile euforii przeplatały się z momentami smutku. Tak zawsze jest na obczyźnie. Moja mama czasem wysłuchiwała przez telefon i Skype o mojej samotności, poczuciu wyobcowania, inności i o tym, że ciężko mi się zaprzyjaźnić z Amerykanami. Największym problemem okazały się właśnie relacje z ludźmi, choć na początku wszyscy wydawali się słodcy i mili. Bardzo potrzebowałam otoczenia bliskich, zaufanych osób i ich ciepła.

Dostawałaś od nich na pocieszenie przesyłki z Polski?

Oczywiście. Dostawałam ulubione batoniki, których nie było w Stanach. Kiedy ciężko pracuję, jem sporo czekolady. Na otarcie łez odwiedzałam też Greenpoint, gdzie zaopatrywałam się w polski biały ser, ogórki kiszone, kefiry i chleb.

Kiedy ta namiastka Polski nie wystarczała, przylatywałaś do kraju?

Rzadko. Tylko na Święta, czasami na wakacje. Rozłąka z mamą bardzo wiele mnie kosztowała. Potrafią to zrozumieć tylko ci, którzy przeżyli z dala od bliskich więcej niż pięć lat. Ja przez niemal dekadę byłam rozdarta - z jednej strony ogarniało mnie wielkie szczęście, że byłam w swoim wymarzonym miejscu i pokonywałam swoje słabości - z drugiej nie przestawałam tęsknić.

Rozumiem, że z tego powodu nie było mowy, byś została w Ameryce dłużej. Nie chciałaś rozwijać się zawodowo w Los Angeles?

Na początku moja przygoda ze Stanami miała trwać tylko cztery lata nauki w szkołach aktorskich w Nowym Jorku. Później mój pobyt wydłużył się o kolejne pięć. Bywałam w Los Angeles i to wystarczyło, żeby przekonać się, że to miasto nie jest dla mnie. Wydało mi się ono zgromadzeniem ludzi rozczarowanych życiem, choć wiem, że wiele osób świetnie się tam odnajduje. Piękne domy i przyroda na pewno cieszą tych, którzy zapuścili w Kalifornii korzenie, jednak dla osoby przyjeżdżającej znikąd szokiem może być spotykanie tylu osób mających takie same marzenia jak twoje. To sprawia, że dla mnie od Los Angeles bije ciężka, negatywna energia.

Jak porównałabyś ją z energią Nowego Jorku?

Nowy Jork to zupełnie inna bajka - miasto, gdzie obok siebie funkcjonują zarówno wybitni fotografowie, broadwayowscy aktorzy, projektanci, jak i lekarze czy prawnicy. Wspaniałe jest to, że nie wszystko kręci się wokół wielkiej sławy i nie wszyscy są związani z show biznesem. To różnorodny pod względem zawodowym i etnicznym zbitek ludzi z niezwykłymi pasjami.

Natalia Klimas, foto: TVN


Będąc w Ameryce - największym i najbardziej różnorodnym tyglu etnicznym - podkreślałaś, skąd pochodzisz?

Oczywiście. Zawsze starałam się wystawić jak najlepszą wizytówkę naszemu krajowi. Uważam, że każdy Polak wyjeżdżający za granicę powinien czuć taką odpowiedzialność i pokazywać obcokrajowcom to, co najlepsze. W przypadku Polski jest to kultura, sztuka, m.in. teatr. Kiedy zabrałam swoich amerykańskich znajomych na „Makbeta” w reżyserii Grzegorza Jerzyny na Brooklynie, szczęki im opadły! Podobnie było, gdy pokazałam im zdjęcia z pokazu mojej mamy. Bardzo lubiłam zabierać ich na Greenpoint, tłumaczyć, co to są pierogi, piec polski sernik i opowiadać o tym, jak dużo dzieje się w Warszawie i jak fajni są Polacy. Byli pod wrażeniem tego, jak nowoczesna i ciekawa jest Polska.

W Stanach nie tylko przybliżałaś innym naszą kulturę, ale także sama chłonęłaś wiedzę i przede wszystkim szlifowałaś umiejętności aktorskie. Jak wspominasz czas studiów?

Z jednej strony cztery lata w szkole były wspaniałe i rozwijające, z drugiej - cieszę się, że mam je już za sobą. Niemal każda lekcja dużo mnie kosztowała emocjonalnie. Kiedy tam przyjechałam, byłam bardziej zamknięta, przestraszona, sztywna i mniej wierząca w siebie niż teraz. Natomiast Amerykanie byli wyluzowani, głośni i niczym nieskrępowani. Bez problemu przychodziło im odgrywanie odważnych scen, zrzucanie ubrań, podczas gdy mnie to przerażało. Zaczęłam się otwierać dopiero po pierwszym roku.

Po zajęciach dorabiałaś jako kelnerka, tak jak większość studentów w dużych amerykańskich miastach?

W czasie nauki pomagali mi rodzice, więc nie musiałam przejmować się utrzymaniem. Dopiero po studiach wzięłam się do ciężkiej pracy na własny rachunek i byłam bardzo podekscytowana tym, że biorę życie we własne ręce. Wydawało mi się, że jak bohaterka jakiegoś filmu - początkująca aktorka-kelnerka - zaczynam spełniać swój amerykański sen, że muszę przetrwać ten ciężki czas i walczyć o swoje marzenia (śmiech). Tak naprawdę robili to wszyscy moi znajomi. Było trudno i stresująco, ale wykonując ten fach, mogłam poznać wielu niezwykłych ludzi i jednocześnie szlifować język.

Domyślam się, że wymagającą szkołą przetrwania był również amerykański show biznes. Walki o role bywały bolesne?

Dostanie roli w Stanach jest tak trudne, że czasem wydaje się wręcz niemożliwe. Nic nie dzieje się przypadkiem i nikt nie dostaje świetnej roli już po pierwszym castingu. Trzeba mieć dobrego agenta, wielokrotnie udowadniać, że jest się aktorem, który stawia się na czas, zna tekst, wie co robi i jak chce pokierować swoją karierą. W amerykańskim show biznesie należy stale wykazywać, że zasługujesz na to, by dano ci szansę.

Te lekcje na pewno dużo ci dały. Koledzy z planu „Samej słodyczy” mówią, że wkładasz w każdy dzień zdjęciowy całe serce, traktujesz aktorstwo bardzo poważnie i jak mało kto rozumiesz zasady rządzące tym światem. Skąd bierzesz na to wszystko energię?

Nie muszę szukać w sobie pokładów energii, by uprawiać zawód aktora, bo to jest moja wielka pasja i radość. Każdy dzień, który spędzam na planie daje mi wielką satysfakcję. Zarabiam na tym, co naprawdę kocham robić. Wiem, że nie przytrafia się to każdemu i tym bardziej to doceniam. Zawsze stawiam się przygotowana, bo w Stanach nauczono mnie, że jakiekolwiek potknięcie może skutkować utratą pracy. Tam jest tak mało szans na wybicie się i tak wielu chętnych, że wręcz nie wypada zawieść kogoś, kto na ciebie liczy.

Z drugiej strony Amerykanie mają ponoć więcej luzu. Jak to się ma do dyscypliny?

Na tym właśnie polega ich fenomen. Choć czasem mogą wyglądać jakby się niczym nie przejmowali, w każdej profesji mają niesamowity szacunek dla pracy. Skoro osiągnąć sukces mogą tylko najlepsi, ciężko pracują zarówno kelnerzy, jak i osoby sprzątające czy aktorzy.

Natalia Klimas, foto: TVN


Jak myślisz, co mają na myśli twoi znajomi, mówiąc, że bywasz „amerykańska”?

Pewnie chodzi o pewną swobodę i obyczaje, którymi przesiąkłam. Cieszę się z tego, bo amerykański luz w połączeniu ze słowiańską surowością i dystansem może być ciekawą mieszanką.

Masz w sobie też coś francuskiego? W USA grałaś Francuzkę w hollywoodzkiej produkcji „Słyszeliście o Morganach?”, a także w serialach „Plotkara” i „Białe kołnierzyki”.

Mówię po francusku, a castingowcy z jakiegoś powodu uważali, że również wyglądam na Francuzkę. Raz zostałam obsadzona w takiej roli przez bardzo ważną i surową szefową castingów, więc pozostałe osoby z branży zaufały jej intuicji. Jako Europejka pasowałam im na Francuzkę i tak już zostało.

W serialu „Sama słodycz” ta multikulturowa tendencja jest poniekąd kontynuowana. Grasz Patrycję, asystentkę i lektorkę języka włoskiego tuż po stażu w Rzymie. Jak się czujesz w tej roli?

Ta rola była dla mnie wielkim wyzwaniem, ponieważ Patrycja jest pozbawiona skrupułów i wyrachowana, a do tego obsesyjnie zakochana. Uczucie jest dla niej jak nieuleczalna choroba, której nie może zatrzymać. Choć na początku zdjęć nie było łatwo przyzwyczaić się do tej roli, z czasem zaprzyjaźniłam się z Patrycją. Teraz dostrzegam jej ludzkie cechy i staram się zrozumieć jej motywy. Mam nadzieję, że widzowie też przekonają się, że moja bohaterka potrafi być wspierającym i solidarnym kompanem i tylko przez obsesję na punkcie Fryderyka postradała zmysły.

Twoja bohaterka w „Samej słodyczy” nie znosi urwisów i często wpada w ich pułapki. Sama jako dziecko byłaś zdyscyplinowana?

Szczerze mówiąc, wydaje mi się ze byłam męczącym dzieckiem i nie wiem skąd moja mama miała do mnie cierpliwość (śmiech). Jako nastolatka byłam obrażona i niezadowolona z życia, dawałam bliskim w kość. Pewnie jak na dzisiejsze standardy nie zachowywałam się aż tak strasznie, ale wydaje mi się, że byłam okropna. Nie można tego powiedzieć o Olafie Marchwickim (serialowy Staś przyp. red.), który na planie jest naprawdę profesjonalny i nie ma tak szalonych pomysłów jak grany przez niego bohater. Jako Staś nie znosi Patrycji, ale prywatnie to miły chłopak i świetnie się z nim pracuje, podobnie jak z resztą ekipy „Samej słodyczy”.

Serialowy Staś ma tendencję do znikania z oczu dorosłym. Ty jako 14-latka uciekłaś z domu aż na 12 godzin...

Próbowałam być dramatyczną nastolatką i zwiać z domu, ale już po połowie dnia strasznie się martwiłam, że mojej mamie kraje się serce.

Finał historii był równie pozytywny jak w „Samej słodyczy”?

Jak najbardziej. Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że wcale nie chcę w ten sposób straszyć mamy.

Postanowienie, że podejmiesz studia w Ameryce było częścią młodzieńczego sprzeciwu?

Raczej nie. To było trochę później, bo ostateczną decyzję o wyjeździe na studia za ocean podjęłam w wieku osiemnastu lat. Chciałam się uniezależnić, ale to na pewno nie była forma buntu. Moi rodzice bardzo chcieli spełniać moje marzenia, bo sami wychowywali się w szarym PRL-u. Za ich czasów opuszczenie kraju i podjęcie nauki za granicą było o wiele bardziej skomplikowane. Kiedy zamarzyła mi się szkoła w Nowym Jorku, mój tata z radością wsparł mnie finansowo.

Wspiera cię również mama, z którą masz wyjątkowe relacje.

Wspieramy się w każdy możliwy sposób. Jesteśmy dla siebie przyjaciółkami i bardzo się o siebie troszczymy.

Wyjechałaś do Stanów, żeby dojrzeć?

Wyjechałam, żeby zobaczyć, jak to jest żyć gdzie indziej i pewnie też po to, by zrozumieć, że moje miejsce jest tutaj. Wielu moich rówieśników marzy o tym, żeby wyrwać się z „depresyjnej Polski”, z tej „strasznej Warszawy” najlepiej do Nowego Jorku albo Paryża. Ja ten etap mam za sobą i patrzę na nich z uśmiechem. Uważam, że powinni spróbować życia z dala od domu, żeby przekonać się na własnej skórze, czy tego właśnie chcą. Niektórzy czują się świetnie, opuszczając Polskę na zawsze - ja nie.

Nie chciałaś być „ciocią z Ameryki”, która rzadko bywa w kraju?

Ludzie ze środowiska mody czy show biznesu czasem patrzą na mnie jak na szaloną, kiedy opowiadam o tym, jak bardzo cieszę się z powrotu do kraju. Tylko ci, którzy sami zatęsknili za Polską rozumieją, co to znaczy być w domu, czuć się bezpiecznie, być pełnoprawnym obywatelem kraju, w którym się przebywa, nie musieć ciągle się tłumaczyć na granicy i stale martwić się o wizy czy pozwolenia o pracę.

Rozumiem, że zostaniesz w Polsce już na stałe?

Myślę, że tak. Już nigdy nie chcę być tak daleko od swojej rodziny.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Iga Kamińska (ITVN)

„Sama słodycz” - emisja w poniedziałki o 21:30 w TVN i TVN HD, a także w poniedziałki o 21:35 (CET - Berlin, Paryż) w ITVN (TVN International).

Natalia Klimas - aktorka, która fachu uczyła się w nowojorskich szkołach Lee Strasberg i William Esper Studio. Od dwóch lat rozwija swoją karierę w Polsce. Zagrała m.in. w serialach „Przyjaciółki” (Polsat), „2XL” (Polsat) i „Sama słodycz” (TVN). Córka znanej projektantki Joanny Klimas.


Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.




Więcej z kategorii Propozycje stacji TV i VOD


Informacje
reklama
reklama
reklama
reklama
reklama
HOLLEX.PL - Twój sklep internetowy

Odbiornik AB CryptoBox 752HD Combo

Odbiornik HD Combo DVB-S2X, DVB-T2, DVB-C z kieszenią na moduły...

349 zł Więcej...

Odbiornik Vu+ ZERO 4K

Vu+ ZERO 4K - najtańszy odbiornik Ultra HD od koreańskiego...

649 zł Więcej...

Odbiornik DVB-T/T2 HEVC DI-WAY 2020 Mini

Mini odbiornik DVB-T/T2 z HEVC/H.265 marki DI-WAY z trybem hotelowym...

99 zł Więcej...