Jeśli szczyt nosi nazwę „wielki zły kamień” (Großer Bösenstein), to bez wątpienia coś niedobrego musi się za tym kryć. Odczułam to na własnej skórze, kiedy w pewien piękny, czerwcowy dzień udałam się na wędrówkę w Niskie Taury - pasmo w austriackich Alpach Wschodnich. Kompletnie nic nie zapowiadało, że ta wyprawa pozostawi szczególny ślad w mojej psychice. Ale jak to mawiają, co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
W ten oto sposób wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że za kilka, kilkanaście minut rozpęta się nade mną prawdziwa burza. Nie widziałam najmniejszych szans na to, by przeszła bokiem. Niestety przede mną był jeszcze ponad 4 km odcinek szlaku. Kiedy zaczęło intensywnie wiać i padać, a moim oczom zaczęły ukazywać się błyskawice piorunów uderzających w odległe szczyty, zeszłam kilkadziesiąt metrów poniżej grani i usiadłam na plecaku, by przeczekać najgorsze. Minęło około pół godziny, zanim zdecydowałam się wyruszyć w dalszą drogę. Niestety tego dnia wyjątkowo, przez zapomnienie, nie wzięłam ze sobą nic wodoodpornego, więc zmokłam do suchej nitki. Trochę uratował mnie softshell z kapturem, który skutecznie ochronił moje ciało przed wiatrem. Oczywiście nie oznacza to, że nie zmarzłam, gdyż siedzenie w bezruchu w przemokniętych, cienkich legginsach i mokrym softshellu robi swoje.
Tę obfitującą w przygody wędrówkę odbyłam na szlaku o łącznej długości około 9 km. Gdyby nie szalejąca burza i akcja z omijaniem żlebu pokrytego śniegiem, jego przejście powinno mi zająć nie więcej niż 3 godziny. Przewyższenie wynosi około 750 m, natomiast suma podejść na tej trasie - około 1050 m. Stopień trudności określiłabym jako średni.