dodano: 2020-02-17 13:34 | aktualizacja:
2023-02-17 22:11
autor: Janusz Sulisz |
źródło: SAT Kurier 1-2/2020
Changsha (w lokalnym dialekcie Hunan: Tsa So) to stolica i najbardziej zaludnione miasto prowincji Hunan w południowo-środkowej części Chińskiej Republiki Ludowej. Ma powierzchnię 11 819 km2 (230 x 88 km). Graniczy z Yueyang i Yiyang na północy, Loudi na zachodzie, Zhuzhou na południu, Yichun i Pingxiang z prowincji Jiangxi na wschodzie. Z Changshy do Wuhan, znanego z koronawirusa, jest tylko 350 km. Na końcu wpisu postscriptum dotyczące sytuacji Changshy w dobie epidemii koronawirusa.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Post scriptum: Changsha i koronawirus
Dodać trzeba, że byłem w Changshy od 18 grudnia 2019 r. do 8 stycznia 2020 r. Wróciłem cały i zdrowy jeszcze przed wybuchem epidemii koronawirusa - nie było wtedy mowy o kontrolach na lotniskach czy jakiejś kwarantannie. Jednak do tego czasu mam pytania, czy aby nie jestem zarażony lub czy można mi podać rękę! Trzeba przyznać, że przestaje to być śmieszne, a tym, którzy tak mówią, polecam najpierw zobaczyć Chiny od podwórka, by zmienić zdanie o tym kraju i o jego wielkości i pewnej potędze.
Sytuacja w Changshy, mimo odległości tylko 350 km od Wuhan, jest taka, że ulice w 8-milionowej aglomeracji są jak w wymarłym mieście. Centrum Changshy, które zwykle było zatłoczone do tego stopnia, że przed szczytem zakupów przed chińskim Nowym Rokiem przez główne ulice trzeba było się dosłownie przebijać, teraz są puste. Teraz są tylko ci, co muszą tam być - turystów nie ma! Warto przyjrzeć się fotografiom turystycznej ulicy Taiping Street przed koronawirusem i porównać je z tym, co jest teraz.
Do sklepu nie można wejść bez maski, choć zaopatrzenie jest bardzo dobre i niczego nie brakuje. Nie ma wielu klientów - ludzie po prostu się boją. Inna sprawa, że rygory są bardzo ostre. Większość barów i restauracji, które były zwykle licznie odwiedzane, są teraz nieczynne - ewentualnie wydają wszystko na wynos, jak np. KFC czy McDonald’s.
Przed wejściem do danego sklepu czy restauracji zwykle naklejona jest żółta linia, za którą trzeba mieć maskę na twarzy. Niezałożenie maski oznacza wyproszenie ze sklepu. Najczęściej dodatkowo mierzona jest temperatura na czole. Pracownicy większych sklepów dezynfekują klientom ręce i telefony komórkowe, aby uniknąć możliwości zarażenia. Wszyscy stosują się do zaleceń władz i personelu sklepów - nikt nie protestuje.
Ciekawostką jest czynna herbaciarnia Sexy Tea na ulicy, która wydaje wszystko na wynos, a co kilka metrów ma naklejone żółte linie, oznaczające, co jaką odległość mają stać kolejne osoby czekające po kubek herbaty. Nie ma wielu chętnych na tzw. śmierdzące tofu, bo nie ma turystów. Straty sklepów i hoteli będą ogromne.
Pracownicy państwowych firm za darmo otrzymują dwie maseczki dziennie, gdyż trzeba je często zmieniać. Studenci, a tych w Changshy jest kilkaset tysięcy, oraz część pracowników po chińskim Nowym Roku nie wrócili z wizyt w swoich regionach i przez to jest dodatkowy efekt braku ludzi w mieście.
Komunikacja miejska działa w ograniczonym zakresie - zwykle co godzinę przyjeżdża autobus danej linii i jeździ prawie pusty. Wszyscy jakby czekają na dalszy rozwój sytuacji. Studenci mają przymusową przerwę w zajęciach i prawdopodobnie będą uczyć się zdalnie przez Internet do czasu powrotu do klasycznych zajęć. To spowodowało znaczne obciążenie serwerów i Internetu w Chinach.
Najgorsza sytuacja jest w fabrykach, które stanęły, a ponieważ brakuje części pracowników, to mogą być trudności w produkcji i dostawie produktów do Europy. Ta kwestia na razie u nas nie jest widoczna, ale może być duży problem w zaopatrzeniu w część produktów elektronicznych. Oczywiście nie odbywają się żadne spotkania, konferencje, targi, dyskoteki, zawody sportowe, a nawet sportowcy chińscy mają zakaz wyjazdu z kraju. Zresztą wydostanie się z Changshy też nie jest takie proste, bo wiele linii zawiesiło loty. Jeździ też mniej szybkich pociągów, ponieważ nie ma chętnych pasażerów. Wszystkie podróże w maskach, a wielokrotna dezynfekcja i sprawdzanie temperatury jest na porządku dziennym.
Wniosek końcowy
Osobiście po wizycie w Changshy i prowincji Hunan uważam, że gdyby w Polsce przytrafiła się taka epidemia, to mielibyśmy jeden wielki problem w polskiej mentalności i braku pewnego rodzaju rygoru, by zachować się tak jak Chińczycy: zewrzeć szyki - działać wspólnie i do tego mieć pokorę przed ogromnym zagrożeniem. Tam nie ma tak wielkiej paniki, jaka mogłaby być u nas. Ludzie siedzą w domach, gotują sobie sami, wychodzą tylko na konieczne zakupy. Podobno to my powinniśmy się bardziej bać takiej epidemii, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do noszenia masek i takiego reżimu jak w Chinach, a sama Changsha to nie Wuhan, więc nie ma jakiejkolwiek paniki, a miasto bardzo powoli, ale wraca już do życia. Studenci mają zakaz powrotu do akademików pod rygorem wysokiej grzywny. Poza tym zmarło tam „tylko” kilka osób na 8 mln ludzi w aglomeracji, więc tyle to może zginąć w wypadku lub umrzeć na grypę w Krakowie i nikt o tym nie będzie mówił, a tym bardziej zamykał z tego powodu miasta. Obyśmy dożyli lepszych czasów.