W pewien słoneczny, zimowy weekend wybrałam się na wycieczkę w Beskid Sądecki. Za cel obrałam Schronisko PTTK na Przehybie oraz wieżę widokową na Radziejowej. Była to niezwykła wyprawa, która wywołała u mnie skrajne uczucia i emocje: od wielkiej euforii, kiedy pełna energii szłam przed siebie, podziwiając fantastyczne widoki, po momenty całkowitej rezygnacji, kiedy po zmroku długimi godzinami brnęłam w głębokim śniegu, nie widząc końca tej sytuacji. Teraz, w dobie pandemii, kiedy trzeba zostać w domu, tęsknię nawet za tymi chwilami słabości.
Anita K.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Kolejnym punktem mojej wędrówki była wieża widokowa na Radziejowej. Aby się tam dostać spod schroniska na Przehybie, należy kierować się czerwonym szlakiem na południowy wschód, przechodząc najpierw przez znane nam już Rozdroże pod Wielką Przehybą. Ten odcinek szlaku ma długość 4,9 km i wiedzie głównym grzbietem Pasma Radziejowej. Po drodze przechodzimy przez szczyty Złomistego Wierchu (1224 m n.p.m.), Bukowinek (1209 m n.p.m.) i Małej Radziejowej (1207 m n.p.m.).
Radziejowa (1262 m n.p.m.) to najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego. W 2006 roku oddana tam do użytku została drewniana wieża widokowa. W 2010 roku konstrukcja uległa poważnemu uszkodzeniu w wyniku uderzenia pioruna. Jeszcze w tym samym roku wzniesiono nową wieżę, która to była czynna aż do listopada 2017 roku, kiedy ją zamknięto ze względu na zły stan techniczny - konstrukcję zaatakował grzyb.
Pod koniec 2019 roku ukończono budowę nowej drewnianej wieży, o wysokości 22 m, z metalowymi, ażurowymi stopniami, jednak do jej oficjalnego otwarcia jeszcze nie doszło - planowane jest na wiosnę. Inwestycja kosztowała 560 tys. zł. Aktualnie teren wokół wieży jest ogrodzony siatką. Oprócz wieży na szczycie Radziejowej znajdują się również pomnik 1000-lecia Polski oraz betonowy obelisk.
Ze względu na późną porę zdecydowałam się na powrót do Roztoki Ryterskiej mniej uczęszczanymi drogami. Niestety okazało się to niezbyt dobrym pomysłem, ponieważ szlak wiodący lasem przez Jaworzynę (947 m n.p.m.) był niewydeptany, a leżący tam śnieg sięgał po kolana. Osoby, które miały okazję iść dłuższy czas w takich warunkach, bez rakiet śnieżnych, doskonale wiedzą, jakie jest to wyczerpujące. I tak, przejście odcinka o długości około 7 km zajęło mi aż 4 godziny. Zmęczenie organizmu było ogromne. Ból w pachwinach, spowodowany marszem w zapadającym się śniegu, bardzo dawał się we znaki. Naprawdę trudno było stawiać kolejne kroki. Zastał mnie zmrok, przez co oznaczenia szlaku na pniach drzew stały się niewidoczne. Gdyby nie GPS w telefonie, mogłabym tak błądzić całą noc.
Na szczęście w końcu udało mi się dotrzeć w pobliże parkingu, z którego wystartowałam 11 godzin wcześniej. Radość nie trwała długo, gdyż szybko uświadomiłam sobie, że jestem po drugiej stronie Wielkiej Roztoki, a najbliższa kładka znajduje się w odległości kilkuset metrów. W akcie desperacji zdecydowałam się na zejście po stromych zboczach doliny i przekroczenie potoku w bród. W przemoczonych butach i zmarznięta, ale jednak zadowolona, że nie muszę dalej brnąć przez zaspy śnieżne, wsiadłam do auta i popędziłam do Krakowa przy dźwiękach utworów mojego ulubionego artysty George'a Michaela.