Blaafarveværket, czyli Blue Colour Works, była spółką wydobywczą i przemysłową zlokalizowaną w Åmot w Modum w Buskerud w Norwegii, która istniała od 1776 r. do 1898 r. Wydobywano tam rudy kobaltu i wytwarzano przez wytapianie szkło kobaltowe (tzw. smalta lub błękit królewski - barwnik do barwienia szkła i porcelany) i barwnik - błękit kobaltowy (w malarstwie to kolor najbardziej zbliżony do czystego niebieskiego). Obecnie jest to skansen przemysłowy i galeria sztuki; - to także największe i najlepiej zachowane muzeum kopalniane w Europie i jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych Norwegii.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Prom nam przypasował idealnie. Podjazd, wjazd i płyniemy. Pogoda bez zmian po tej stronie fiordu. Horten przywitało nas uśmiechem słońca. Odpalamy motocykl, buziak i w drogę. Zjazd i w stronę autostrady E18. Po paru kilometrach w stronę Oslo opuszczamy autostradę. Wskakujemy na drogę numer 35, by cudowną trasą wśród lasów przez Sundbyfoss i Eidsfoss wzdłuż pięknego rozlewiska Eikeren jechać Eikernveien, aby dotrzeć do Hokksund, a tam skręcić w lewo w stronę Åmot. Po drodze przyroda zaskakiwała nas swoimi urokami. W Åmot skręcamy na drogę numer 287 i dojeżdżamy do Blaafarveværket. Tu pogoda nam się zmienia. Znowu zaczyna kropić deszcz. Moja pasażerka z uśmiechem na twarzy schodząc z siodła skwitowała:
- No to znowu mokre dupki.
Uśmiechnęła się pięknie, zdjęła kask, zarzuciła włosami i mówi:
- Ok, to idę. Poczytam, o której są wycieczki w głąb ziemi.
Zaczęło już nieźle padać, gdy przewodnik zebrał naszą grupę. Ubraliśmy się w narzuty z koca i kaski na głowach. Latarki w dłonie i jupi. Kopalnia kobaltu jest niesamowita. Myślę, że żaden opis nie jest w stanie oddać jej piękna. Wiele razy wcześniej słuchałem o Wieliczce czy Bochni w samych superlatywach. Żadne opowiadanie nie było odzwierciedleniem rzeczywistości. Rozmaitość kolorów odbitych w świetle latarek sprawia, że świat podziemia kusi magią. Gdy człowiek schodzi niżej i niżej po wyrobisku, zdaje sobie sprawę z ogromu pracy, którą wykonano. Zapiera dech fakt, iż pierwsi górnicy wydrążali tunele kilofami i oskardami. To naprawdę katorżnicza praca. Nieraz musieli wykuć tony skał, by dotrzeć do cienkiej nitki kobaltu o grubości kilku milimetrów, ciągnącej się dziesiątkami metrów wyrobiska. Chodziliśmy po ciemku z latarkami w ciszy i skupieniu. Cała wyprawa trwała 2,5 godziny. Po wyjściu otwarty był już bar z hot dogami i sklepik z pamiątkami.
W naszej skali porównań to miejsce zasługuje na „4” odnośnie reklamy i na „8” odnośnie atrakcyjności. Było fajnie, ale trzeba wracać. Deszcz tylko czasami dawał nam szansę na zrobienie postoju, aby sfotografować ciekawe miejsca po drodze. Jak widać na fotografiach, jesteśmy zmęczeni pogodą. Nieważne, było naprawdę super. Jedno, czego możecie nam pozazdrościć, to tego, że my już tam byliśmy. Wszystkim bardzo serdecznie polecamy kopalnię kobaltu Blaafarveværket. Nam się podobało. Powrót był bardzo mokrym doświadczeniem. Spóźnienie się na prom i postój pod gołym, płaczącym niebem dały nam w kość. Na promie nie było już siły. Przetrwaliśmy, dotarliśmy do domu, by wskoczyć pod gorący prysznic. Warto było.