Wyobraź sobie, że o poranku wychodzisz na taras i wskazując palcem na alpejską panoramę wybierasz szczyt, na który za kilka godzin wejdziesz. Taki był mój urlop w Szwajcarii. Spontaniczny, pełen wrażeń, na długo pozostający w pamięci. Trzytysięcznikiem, który zapragnęłam zdobyć w pierwszej kolejności, był Arpelistock. Trasa, z pozoru łatwa, okazała się dość wymagająca w okolicach podszczytowych. Nagrodą za wszelkie niedogodności były wspaniałe widoki na otaczające lodowce i masywy górskie.
Szlak na Arpelistock, fot. Anita K.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Na kilku poniższych fotografiach widać, z jaką stromizną mamy do czynienia w okolicach podszczytowych Arpelistocka. Nie chodzi tu tylko o nachylenie stoku, lecz także o jego piargowy charakter. Co więcej występujące nawet jeszcze na początku lata łaty śnieżne mogą nas zmusić do wspinaczki żlebem.
Po trudnym podejściu oczom okazuje się kopulasty wierzchołek Arpelistocka zwieńczony drewnianym krzyżem z godłami Valais i Berna (w końcu znajduje się tu granica tych dwóch kantonów) oraz datą wzniesienia (czerwiec 2008 r.). Podczas mojej czerwcowej wyprawy wiał silny wiatr, co zniechęcało do dłuższego przebywania na szczycie.
Jak już wspomniałam, powrót odbywa się tą samą trasą. Może on sprawiać jeszcze większe problemy niż podejście, z uwagi na duże ekspozycje i piarg pod nogami. Zdecydowanie odradzam ten szlak osobom z lękiem wysokości, o słabej kondycji fizycznej i niemającym doświadczenia w wyprawach tego typu.
Czas poszukać celu kolejnej alpejskiej wędrówki...